
Rozdział 5 ( część 2 ;3)
*Viki*
Zaczęłam powoli otwierać oczy, ale obraz był cały zamazany.
Rozszerzyłam je bardziej lecz niestety musiałam je od razu zamknąć, ponieważ
oślepiło mnie poranne światło. Kiedy już oprzytomniałam rozejrzałam się wokoło.
„ Dlaczego ja do jasnej Anielki jestem w lesie?!” – pomyślałam. Podniosłam się
z brudnej ziemi i ruszyłam przed siebie. Moja droga nie trwała długo, a to
dlatego, że dzięki mojemu szczęściu znów na kogoś wpadłam, a tą osobą okazał
się być mój tata…
- T-tata? – zaczęłam się jąkać.
- Viki?! Gdzieś ty była do jasnej cholery?! Ja tu razem z
mamą odchodzimy od zmysłów, a ty się szlajasz po lesie? Chodź, idziemy stąd,
natychmiast! – wyrzucił to wszystko z siebie na jednym tchu po czym pociągnął
mnie w stronę obozu.
- Tato! Ja nie wiem co się stało! Wieczorem coś kazało mi
iść do lasu, potem dostałam czymś w głowę i zasłabłam. To nie jest moja wina!
- Wiesz ile cię szukaliśmy? Pięć dni! Rozumiesz to?
Rozumiesz? Na szczęście już jesteś, a my cię stąd zabieramy.
- Czekaj, jak to mnie zabieracie?!
- Dowiesz się wszystkiego od mamy, a teraz chodź, przecież
trzeba ich wszystkich powiadomić, że żyjesz.
*Suzan*
- Dlaczego? Nic nie rozumiem! Co jeśli ona się nie
znajdzie?! Pomyśleliście o tym? – zaczęłam płakać jeszcze głośniej i już miałam
zacząć coś mówić, ale przeszkodziła mi osoba, która właśnie weszła do Wielkiego
Domu. – Viki! – krzyknęłam jak najgłośniej i podbiegłam do niej, a chwilę potem
trwałyśmy już w żelaznym uścisku.
- Też się cieszę, że cię widzę Su, ale możesz mnie już
puścić.
- Kochanie, bałam się, że już cię nigdy nie zobaczę! –
krzyknęła jej mama i podbiegła ją utulić.
- Ja też mamo, ja też…
- Ekhm…- odchrząknął Chejron. – Czy możemy już zaczynać?
-Em… oczywiście… - rzekła ciocia Isabel i usiadła na fotelu, a obok niej Viki. – Dziewczynki, wyjeżdżacie
stąd jutro, ponieważ chcemy spędzić z wami trochę więcej czasu, a także musicie się przygotować do
rozpoczęcia roku szkolnego.
- Ale mamo, jest dopiero…- zaczęła Viki. – Właściwie, to
który jest?
- 3 sierpień. – powiedziałam cicho.
- Ja tam mogę jechać. – rzuciła szybko moja przyjaciółka. –
Iść się pakować?
- Idźcie. – powiedziała moja mama.
*Viki, domek Eola*
- Znowu się zacznie… - powiedziałam cicho.
- Co się zacznie? – szlak by trafił ten dobry słuch Suzan!
- N-nic…
- Skoro nie chcesz mówić to nie
będę się narzucać. – powiedziała pakując ostatnią bluzkę do walizki.
- Dziewczynki chodźcie już! –
usłyszałam krzyk mojej mamy.
- Już! Sekundka! – wydarłam się.
- Czekamy na Wzgórzu Herosów!!
- OK!
Wzięłam walizkę za rączkę i
pociągnęłam w stronę wyjścia, a Su
zwinnym krokiem ruszyła za mną. Zamknęłam drzwi i już miałam odchodzić, ale coś
mi się przypomniało.
- Suzan idź już do rodziców, ja
cię dogonię. Muszę zabrać coś jeszcze z domku.
- Dobra, ale się pośpiesz. –
rzuciła i poszła zostawiając mnie samą. Weszłam do domku i podeszłam do mojego
biurka. Otworzyłam powoli szufladkę i wyciągnęłam z niej mój pamiętnik.
Otworzyłam go na ostatniej zapisanej stronie i zaczęłam opisywać wszystko co
się po kolei wydarzyło, a kiedy skończyłam i wpakowałam go do torby, ktoś zapukał
do drzwi i zaczął je powoli otwierać.
- Viki mogę wejść? – to ta scena…
Scena z mojego snu…
- T-tak, jasne… - drzwi uchyliły
się całkowicie, a za nimi widniała lekko przygnębiona buźka Percy’ego.
- Posłuchaj, przed twoim wyjazdem
chciałem ci coś wyjaśnić… Chodzi o tę przepowiednię, którą ci powiedziałem na
początku naszej znajomości… Tak naprawdę to brzmiała ona inaczej. To moja wina,
ponieważ usłyszałem ją od pewnego chłopaka, który lubi zmyślać, a ja głupi
pomyślałem, że ta przepowiednia jest prawdziwa…
- Wybaczam ci. – rzuciłam. – Ale chcę
abyś mi wyrecytował prawdziwą przepowiednię.
„Pierwszego
lipca, bieżącego roku,
W
obozie pojawią się
dwie przyjaciółki,
Pozornie
nic nie znaczące
I
pozornie zwyczajne,
Lecz
to właśnie
one świat uratować
muszą
Przed
wielką zagładą,
Kompanów
znajdą, wśród wielkiej Siódemki
A
jedna z nich niezniszczalną, przyjaźnią,
obdarzy jej członka.
Dobro
zapanuje, pokój się wytworzy,
A
wielki świat będzie
nieruszony.”
- Pomyliłem się tylko w tych dwóch wersach.. Jedna z was nie
obdarzy miłością tylko przyjaźnią członka Wielkiej Siódemki…
- Już obdarzyła. – powiedziałam prosto z mostu i przytuliłam
chłopaka, a on się do mnie szczerze uśmiechnął. – Muszę już iść. Do zobaczenia.
– posłałam mu szybki uśmiech i wybiegłam z domku gnając z prędkością światła w
stronę Sosny Thalii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz