Od razu was przepraszam. Dokańczałam ten rozdział przed chwilą więc.... Prawda jest taka, że wg mnie nie wyszedł, ale i tak jest lepszy od poprzedniej wersji. Musiałam pisać wszystko od nowa, bo tamten to było jakieś totalne DNO. Przepraszam i mam nadzieję, że będziecie wyrozumiali. Miłego czytania. PS: Zostawiajcie komy ;)
_________________________________________
Obudziłam się w moim łóżku, w moim domku, czyli… chwila… to
był SEN! Rozejrzałam się wokół i spostrzegłam Suzan, siedzącą na swoim łóżku i
bawiącą się tabletem.
- To był sen? – spytałam.
- Nie. – odpowiedziała i podniosła wzrok znad tableta. –
Kiedy już stanęłaś na ziemi, to zemdlałaś. Chejron przywiózł cię tu i położył w
łóżku. Ja przyszłam dopiero wieczorem.
- Czyli… ile tak właściwie „spałam”?- zapytałam z
ciekawością.
- To wszystko zdarzyło się wczoraj, a jest godzina 6:30,
więc nie było cię na świecie około jednego dnia. – oznajmiła i uśmiechnęła się pod nosem.
- Czekaj chwilę. Jest 6:30?!
- Tak, geniuszu. Jest 6:30.
- Dobra. Idę się przebrać, a potem jeszcze pójdę postrzelać
z łuku.
- Okej. Spotkamy się na śniadaniu. – kiedy już poszłam do
kibla, zaczęłam cieszyć się, że mnie nie było i zemdlałam. Nie wiem co bym im
wszystkim powiedziała po tym uznaniu… Dobra, koniec. Czas iść na arenę. Wychodząc
rzuciłam Suzi tylko krótkie „Cześć”.
***
Kiedy już się tam znalazłam zobaczyłam, że nie jestem sama.
Była tam czwórka półbogów – dwie dziewczyny i dwóch chłopców, którzy walczyli.
Na moje oko chłopcy to Percy i Jason, kim są dziewczyny dowiedziałam się
natomiast po krótkiej analizie. Jedna z nich miała szare oczy i śliczne blond
fale. Czyli to na pewno była Annabeth. Zaś druga dziewczyna miała cudowne
mieniące się oczy i brązowe włosy z wplątanymi w nie piórami – Piper. Super, na
własne oczy zobaczyłam bohaterów z mojej książki, ale podjaranie… Przestałam
się tak na nich gapić i zajęłam się sobą. Podeszłam do pierwszej lepszej tarczy
i „uruchomiłam” mój łuk. Naciągnęłam cięciwę i wypuściłam strzałę. Trafiłam w
sam środek tarczy. Nagle usłyszałam za sobą głos.
- To ty jesteś Viktoria Queen? – odwróciłam się i
zobaczyłam, że to Percy.
- Tak. A ty to pewnie Percy Jackson? – spytałam.
- Skąd mnie znasz?
- Proszę cię. Jak mogłabym cię nie znać? Najpierw uratowałeś
świat przed Kronosem, a potem z całą Wielką Siódemką pokonaliście Gaję.
- Dobra…- zaczął. – Więc kto należy do Wielkiej Siódemki?
- Ty, Jason, Piper,Annabeth…- wskazałam na nich palcem.- A
także Frank, Leo i Hazel.
- Czyli wiesz wszystko. – powiedział krótko.- Jeszcze coś?
- W sensie?
- Czy jeszcze coś wiesz?
- No… ten… tego… jaaa… no nie wiem… opowiedzieć jak się
wszyscy poznaliście, jak się skończyła wojna z Gają czy może jakąś waszą misję?
- Wojna, koniec wojny. – no, kurde. Musiał wybrać akurat to?
Mogłam jednak skończyć czytać tę książkę…
- Yyy… więc… dobra… tak szczerze to nie wiem. Jedyne co wiem
to to, że Leo umarł, a Festus wstrzyknął mu jakiś lek i ożył magicznie. – tutaj
zaczęłam dziwnie wymachiwać rękoma. – Potem wrócił po Kalipso i żyli długo i
szczęśliwie, tak samo jak wy wszyscy, czyli stojący przede mną obywatele.
- Słuchaj , że przed naszym powrotem do obozu Rachel
wypowiedziała pewną, nie wiem czy można to tak nazwać, ale wypowiedziała pewną
przepowiednię. Brzmiała tak:
„Pierwszego
lipca, bieżącego roku,
W
obozie pojawią się
dwie przyjaciółki,
Pozornie
nic nie znaczące
I
pozornie zwyczajne,
Lecz
to właśnie
one świat uratować
muszą
Przed
wielką zagładą,
Przyjaciół
znajda wśród wielkiej siódemki,
A
jedna z nich miłością
obdarzy jej członka.
Dobro
zapanuje, pokój się wytworzy,
A
wielki świat będzie
nieruszony.”
-
A co mnie obchodzi
wasza durna przepowiednia?- spytałam. – Właśnie skończyłam opowiadać
historyjkę, którą sam mi kazałeś powiedzieć, a teraz wyjeżdżasz mi z takim
czymś? Serio, Percy? Serio?
-Wyjeżdżam
z takim czymś, ponieważ chcę ci uświadomić, że tymi przyjaciółkami jesteście
wy, ty i Suzan! – krzyknął.
- To
nie może być prawda! – oburzyłam się i wybiegłam z areny. Dlaczego to my? O
mamo… ja głupia myślałam, że będę mieć normalne życie bez jakichś cholernych
przepowiedni! Było mi strasznie smutno i źle… Biegłam w stronę lasu, potem
przemieszczałam się szybko między drzewami, aż w końcu znalazłam się w samym
środku lasu. Przynajmniej miałam taką nadzieję…
***
Powoli spacerowałam. Nasłuchiwałam śpiewu ptaków i szumu wiatru…
to mnie tak jakoś… uspokajało… Usiadłam i oparłam się o drzewo. Patrzyłam przed
siebie, w las pełny potworów, które w każdej chwili mogą zaatakować. Chwilę
potem usłyszałam cichy głos, który potem wrócił do normalnego tonu:
- Widzę, że znowu się
spotykamy Queen. – teraz ją zobaczyłam. To była ta sama empuza, która
przyglądała mi się na zakończeniu roku szkolnego. Niestety, nie była sama. Jedną
ręką trzymała jakiegoś w pół przytomnego chłopca. Miał czarne, kędzierzawe,
lekko kręcone włosy, czekoladowe oczy, a buzią przypominał lekko małego
chłopca. Chwila… To na pewno Leo! Tylko co ona mu zrobiła! Co robić? Co robić?!
– Przyniosłam ci niespodziankę. Chłopak
jest wykończony, a może być jeszcze bardzie
chyba, że oddasz się w moje ręce. – uśmiechnęła się. Uwierzcie mi,
NIE chcielibyście widzieć tego ryja.
- Czyli, kiedy pójdę z tobą to go zostawisz, tak? –
spytałam.
- Tak, ale musisz
jesz… - nie dokończyła, ponieważ wbiłam jej
sztylet w brzuch, ale za nim zamieniła się w pył dodała jeszcze ”Uważaj”. Złapałam
chłopca, który powoli opadał na ziemię.
- Hej. Jestem Viki, a ty? Zabiorę cię teraz do szpitala,
dobrze? – zaczęłam spokojnie.
- D-dobrze. – powiedział przerażony. Podniosłam go i
ruszyłam w kierunku obozu.
-Jak masz na imię? – spytałam ponownie, chociaż wiedziałam.
- Leon. – odpowiedział słabym głosem. Chwilę potem doszliśmy
do szpitala.
- Will!!! – zaczęłam krzyczeć. Poznałam go niedawno, jest
bardzo miły. – Will!!!!!! – zauważyłam, że stoi koło mnie jego siostra. – Lusi,
widziałaś tego idiotę?
- Przed chwilą wyszedł, więc może jeszcze go złapiesz, ale
lepiej daj mi Leona. Zajmę się nim, a ty już biegnij. – powiedziała, a ja
rzuciłam się biegiem w stronę wyjścia.
- Will! Ty tępaku!! – krzyknęłam, aby mnie zobaczył.
- O, hej. Coś się stało, że jestem tępakiem? – zapytał i
uśmiechnął się do mnie.
- Tak, stało się. – rzuciłam szybko i pociągnęłam go w
stronę szpitala. – Byłam w lesie… - zaczęłam opowiadać szybko idąc. –
Zobaczyłam empuzę, która trzymała Leona. Był wykończony. Zaniosłam go do
lecznicy i oddałam Lusi, potem pobiegłam po ciebie.
- Dobra… Co mu dokładnie jest?
- To nie ja tu jestem lekarzem, prawda? – palnęłam wchodząc
do środka budynku. Leo leżał nieprzytomny na łóżku.
- Zemdlał kiedy z nim szłam. – rzekła Lusi. – Wylałam mu
trochę nektaru na rany. Zasklepiły się lekko, ale nie całkowicie.
- Okej, zajmiemy się nim, a ty Viki wracaj już do swoich
codziennych zajęć. – rozkazał mi Will.
- Nie. Zostaję tu. – rzuciłam szybko.
- Dobra, jak chcesz.
Usiadłam przy łóżku syna Hefajstosa i zaczęłam się mu
przypatrywać. Był nawet przystojny. Dobra, nie był przystojny, tylko trochę
bardziej. Kurcze, co mi odwala?! To bez sensu i tak ma Kalipso… O czym ja
myślę. Nagle do pomieszczenia wbiegli Piper, Ann, Jason i Percy.
- Co się stało? – zapytali jednocześnie.
- Później wam powiem nie chcę mi się opowiadać tego kolejny
raz. – powiedziałam, ale oni mi kazali wiec cóż miałam zrobić? Opowiedziałam im
wszystko jeszcze raz, dokładnie. – No, a potem Lu powiedziała, że zemdlał. –
skończyłam.
- Będziemy zmieniać „warty” ? – zapytał Jason i zaznaczył
cudzysłów rękoma.
- Nie wiem. Wy macie dużo do roboty, a ja nie. Mogę tu
siedzieć nawet miesiąc, tylko plis dajcie mi jakieś łóżko na noc, bo chyba nie
będę spać na podłodze. – zaśmiałam się.
- Mi tam pasuje, ale mogę się z tobą zmieniać, bo też nie
mam nic ostatnio do roboty. – powiedziała Piper.
- Niech będzie. Jutro ty przy nim posiedzisz chyba, że się
obudzi. To idźcie już. – powiedziałam wesoło.
- Żegnaj Queen! – krzyknął Percy, a potem wszyscy wyszli.
Siedziałam tak przy nim i patrzyłam. Był taki niewinny,
bezbronny, zraniony przez los… Bardzo mi go szkoda, naprawdę… bardzo… Po moim
policzku spłynęła pojedyncza łza, kiedy przypomniałam sobie co przeżył.Zauważyłam,
że jest już ciemno, więc powiedziałam Lu, że za raz wracam tylko muszę się
przebrać. Pobiegłam szybko do mojego domku. Suzan robiła sobie kolację więc się
nią zbytnio nie przejęłam. Poszłam po piżamę, przebrałam się, zrobiłam to, co
miałam zrobić, po czym wybiegłam z domku i ruszyłam w stronę szpitala. Dostałam
łóżko obok Leona, OBOK, a nie przy. Położyłam się i zasnęłam. Akurat dziś
musiały mi się przyśnić koszmary… współczuję półbogom, bo mają je prawie
codziennie. Ja bym nie wytrzymała…
Widziałam tylko
pojedyncze sceny… Zobaczyłam Empire State Building, Ateny, Obóz Herosów, Wielką
Siódemkę i … siebie, siebie i Suzi. W tej akurat scenie stałyśmy obok siebie i
patrzyłyśmy się w niebo. Nagle zobaczyłam w oddali jakieś potwory… chciały
zaatakować obóz. Szybko zamieniłam długopis w łuk i wystrzeliłam pierwszą
strzałę. Sekundę później usłyszałam krzyk i zwróciłam głowę w tamtym kierunku.
Jakiś wielki stwór tuż koło Sosny Thalii trzymał w swoich łapach chłopców. Byli
tam Percy, Jason, Leo i Nico. Potwór trzymał ich tak, że nie mogli się
poruszać. Zaczęłam biec w ich stronę, ale kiedy już byłam na miejscu potwór
znikł, a ja krzyknęłam tylko głuche „Nie!”. Kiedy sen całkowicie się już rozmył
usłyszałam tylko to jedno słowo, wypowiedziała je dokładnie ta sama empuza co
wcześniej – „Uważaj”…
__________________________________________-
Tak, wm przepowiednia się nie rymuje, trudnooo hehe ;3 Mam dla was wiadomość: Rozdział 5 będzie podzielony na dwie części. To tyle, papatki ~Szalonaaa